Wojciech Pilichowski w Węgorzewie

Jest sobie na północy mała pipidówa zwana Węgorzewem. Jakieś 12 000 mieszkańców. Regularnie w top 10 powiatów o najwyższej stopie bezrobocia w Polsce. Był taki czas, że ściągały tu zespoły rockowe z całej polski na pewien festiwal który okrył się hańbą. Wydawałoby się, że jeżeli przeciętny mieszkaniec mógłby zobaczyć jednego z najlepszych basistów na świecie, który współpracował m.in. z takimi muzykami jak Michał Urbaniak, Gregg Bissonette (David Lee Roth, Joe Satriani), Simon Phillips, Tony Royster Jr., Thomas Lang, Ricky Latham, Maryla Rodowicz, Nicko McBrain (Iron Maiden), Jonathan Mover, Marco Minnemann (H-Blockx), Vinnie Moore, Kasia Groniec, Chris de Burgh, Enrique Iglesias, Basia Trzetrzelewska, Funky Filon, Edyta Górniak, Kasia Kowalska, Natalia Kukulska, Zbigniew Hołdys, Krzysztof Misiak i Jan Borysewicz to poleciałby na koncert w podskokach. Tak się ewidentnie nie stało. Gościniec u Kalicha był prawie pusty. Może to "zaporowa" cena 15 zł? Ciężko powiedzieć. Sam Wojciech podszedł do tego z humorem. Grał tu po raz drugi. Powiedział, że czuje się jakby dawał koncert u kogoś w dużym pokoju i rzeczywiście my też się tak czuliśmy. Zwłaszcza, kiedy życzył nam smacznego gdyż dokańczaliśmy właśnie wraz z małżonką, zamówione jeszcze przed koncertem, lody. Wręczył małej dziewczynce słuchawki żeby mogła odizolować się od głośnych dla takiego maleństw dźwięków. Potem próbując zdopingować publiczność do głośniejszych braw stwierdził że perkusista Tomek Machański dostaje większe brawa kiedy zamawia hot-dogi na stacji benzynowej. A brawa z pewnością mu się należały. Wprawił wszystkich w osłupienie swoją solówką na bębnach. Wprawność dłoni Wojtka również zdradzała lata praktyki, poświęcenia i oddania się sztuce. Cały kwartet brzmiał rewelacyjnie nie tylko w jazzowych kawałkach. Na koniec bowiem po wciągnięciu publiczności w zabawę na stojąco i śpiewanie razem z zespołem kwartet wyszedł na bis. Jeden z podpitych gości krzyknął: "Wojtek! Zagraj tak jakbyś miał swoje osiemnaste urodziny." Więc Wojtek zaczął grać "mniej niż zero" zespołu Lady Punk. Następnie padł warunek: Jeżeli cała sala wciągnie się do zabawy na stojąco to zagrają wspomnianą piosenkę w całości. Nikogo specjalnie nie trzeba było namawiać a skoro słowo się rzekło, to nie wypadało go nie dotrzymać. I tak na jazzowym koncercie usłyszeliśmy rockowy kawałek z lat osiemdziesiątych. Może to i lepiej, że nie przyszliście? Nie wiem czy tak wspaniała atmosfera miałaby okazję się wytworzyć gdyby sala pękała w szwach. Dobre rzeczy przytrafiają się nielicznym. :)



























Komentarze